Miechów

Tak przedstawił Kolberg krótko dzieje Miechowa:
„Miechów, miasto wśród parowów gliniastych i wzgórków lasami okrytych położone. Jaksa herbu Gryff, odbywszy pobożną do Jerozolimy przeciwko Saracenom wyprawę, za powrotem około 1153 roku, wioskę tę do rzędu miast podniósł, klasztor Stróżów Grobu Chrystusowego (Bożogrobców) założył i uposażył go hojnie;  Gedeon biskup krakowski nadał mu dziesięciny. Zawsze tu bywał Przeorem ktoś z znakomitych rodzin polskich. Klasztor ten Miechowitów miał przywilej rozdawania orderów znanych pod nazwiskiem krzyżów bożogrobskich; otrzymujący je, byli obowiązani do pewnych modlitw, zwiedzania Grobu Chrystusa Pana i walczenia w potrzebie z różnowiercami. Do wzniesienia miasta przyłoży się w r. 1241 Gesajda mieszczanin krakowski. W r. 1456 tu się urodził Maciej Miechowita lekarz Zygmunta I i dziejopis. Pożar 1505 r. zniszczył kościół i klasztor, który późniéj odbudowano”. (t. 18, s. 18)
 
Stąd pochodzi wiele przyśpiewek, na przykład taka:
„Raptem do ni, raptem do ni,
nie uwazaj choć się broni,
nie uwazaj kawalérze ,
choć się broni, to nie scérze”. (t. 18, s. 160)
 
Kolberg spisał również tutejszą legendę o początkach tradycji święconego w naszym kraju:
„Jeden z patryarchów Jerozolimskich, który nadał wielkie przywileje dla kościoła Bożogrobców w Miechowie, sam zawitał do tego miasta, w było to w czasie uroczystości świąt wielkanocnych. (...)każdy ze szlachty okolicznéj chcąc uczcić osobę patryarchy i upamiętnić jego pobyt w stronach krakowskich, zapraszał go do dworu swego, gdzie go z całą okazałością, na co tylko dom szlachecki mógł się zdobyć, podejmował. A tak cała oktawa po świętach Zmartwychwstania Pańskiego zeszła na fetowaniu znakomitego gościa, który po załatwieniu spraw klasztoru (...), pożegnał nasz kraj spiesząc z powrotem do swojéj stolicy Jerozolimy. W pamięć więc ponytu tak wielkiego dostojnika kościoła, jakim był patryarcha, corocznie najpierw w klasztorze miechowskim, a potém w okolicach krakowskich dokoła rzeczonéj osady, w samą uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego i w dni po tém święcie następujące szerzyć się zaczął zwyczaj spraszania przyjaciół i znajomych, których podejmowano z całą serdecznością i gościnnością, który to zwyczaj następnie Bożogrobcy roznieśli po kraju”. (t. 18, s. 235-236)
 
Stąd pochodzą zwyczaje sobótkowe:
„W okolicy Miechowa odbywają się sobótki w drugi dzień Zielonych świątek. Lecz nie można się od nikogo dowiedzieć, na co je palą; na zapytanie odpowiadają: „Cy jo wim; tak juz dáwno tu robią.” Wieczorem, gdy się zciemni, zbierają się zazwyczaj na miejsce wzgórzyste, zwykle za wsią, i tam zapaliwszy wielkie ognisko, (...) sprowadzają wódkę, muzykę, a podpiwszy sobie śpiewają już krótsze już dłuższe piosenki i tańczą do północy nie bez żartów, skutkiem których przez wpychanie się w ogień, niejeden ubranie na sobie podpali. Biorą w tém udział dorośli parobcy i dziewki, jak i malcy przyuczający się do tej igraszki na przyszłość. Potem (jeśli nie było wypadku) wracają do domu o północy lub później, śpiewając, gawędząc i wykrzykując po drodze. Doświadczeni ojcowie krzywo patrzą na te schadzki, a stateczniejsi zabraniają dzieciom swoim uczęszczać na nie”. (t. 19, s. 191-192) 
 
A tak wyglądało święto Matki Boskiej Zielnej:
„W dniu 15 Sierpnia, na Matkę Boską zielną, w Stopnickiém i Miechowskiém razem z pękami ziół do święcenia przeznaczonych, przynoszą dziewczęta na głowach swych do kościoła i ogromnéj także wielkości wieńce dożynkowe, umyślnie na ten cel już uwite, i w kościele ustawiają takowe na baryerze przed prezbyterium. Ksiądz pokrapia je święconą wodą razem z ziołami, poczém odnoszą je znowu na głowach do domu, zkąd, gdy się żniwa skończą, idą z niemi i z pieśniami jak zwykle, do pana”. (t. 18, s. 56)
 
Kolberg zanotował też tutejszą historię księdza z okolic Miechowa, u którego w domu coś straszyło:
„(...) gdy wieczorem siedząc przy stoliku, zajmował się ułożeniem kazania które nazajutrz miał wygłosić, a słyszał jak na polu bił deszcz ulewny, usłyszał iż ktoś do jego izby  drzwi ze sieni otwiera – lubo drzwi główne były zamknięte. Obejrzawszy się, ujrzał osobę (zdało mu się niewiastę wiejską) całą w bieli lecz nie zmoczoną (gdyż zapewne, jak sądził, wierzchnie okrycie pozostawiła w sieni) i zapytał: czego żąda? – Na to odpowiedziała, że prosi o klucz do strychu; poszła też zaraz do kominka na którym klucz ten leżał, wzięła go i wyszła. (...) Po niejakim czasie, usłyszał jak (w czasie ulewy) na strychu coś przebiegało z jednego końca na drugi z największym trzaskiem i łoskotem. Nie przypuszczając aby hałasy te robiła owa wątła niewiasta, lecz sądząc że jest tam wielu ludzi, chciał się osobiście o tem przekonać i dowiedzieć po co tam przyszli. Jakież było jego zdziwienie, gdy wyszedłszy do sieni, zobaczył iż do drzwi na strych wiodących które były wysoko w ścianie umieszczone, żadnej nie przystawiono drabinki ani shodków, drzwi zaś  główne ( na pole) były zamknięte tak, jak sam wprzódy na skobel zamknął z wewnątrz. Wrócił więc do izby, i niemogąc sobie z tego zdać sprawy, słyszał jak hałasy te i rumotania trwały prawie przez noc całą, to jest tak długo, dopóki deszcz nie ustał”. (t. 19, s. 215)

Ładowanie...

Indeksy