Procisne

Badania w Procisnem i okolicach prowadził Oskar Kolberg w 1884 roku, kiedy to gościł w majątku rodziny Zduniów.

Stworzyli mu oni bardzo dobre warunki do eksploracji i przysporzyli okazji do zebrania ciekawego materiału etnograficznego. Donosił o tym w liście z Procisnego, wysłanym do swojego przyjaciela Józefa Blizińskiego 11 sierpnia 1884 roku: „Kochany Panie Józefie, od soboty już jestem u doktora Zdunia w Procisnem, dokąd mnie zawiózł p. Kraiński [właściciel ziemski w Leszczowatem]. Uprzejmość obojga gospodarstwa niewymowna, gościnność staropolska, ceregieli żadnych, materiału przybywa z dniem każdym i to nader ciekawego. Będziecie tu przyjęci z otwartymi rękoma. Jest i dobry fortepian, do którego dość często siadamy tak ja, jak i pani doktorowa, bardzo wykształcona i muzykalna, i pełna dobrych chęci dla mej etnografii. o tych ostatnich zaletach nie wspominajcie jednak nic Szanownej Waszej Pani, bo że chwalę — gotowa mnie posądzić o motylkowatość”.

Kolberg musiał zaskarbić sobie sympatię mieszkańców majątku, bo trzy miesiące później, w listopadzie 1884 roku, otrzymał list od doktora Zdunia o następującej treści: „Wielmożny Panie Dobrodzieju, za przysłane dzieła serdecznie wraz z moją żoną dziękujemy. Żona łączy jeszcze podziękowania za namowę do muzyki Chopina, w której się zakochała, a ja na starość już podobno niewiele na tym tracę. Miłe nam zawsze jest wspomnienie o Panu Dobrodzieju i o pamięci na nas, a jeszcze milej by nam było, gdyby Pan Dobrodziej choć przy dobrej sannie mógł do nas na dłuższy czas przybyć, spokojnie odetchnąć i choć w skromnym i ubogim domku użyć lepszego powietrza jak w Krakowie. Złudna to podobno nadzieja! Proszę przynajmniej Pana Dobrodzieja nie wypuszczać nas z godnej swej pamięci i przyjąć od nas szczere i serdeczne ukłony”.

Jednym z ciekawszych obrzędów z Sanockiego, o których donosi Kolberg, są tak zwane koty: „Odbywa się tak, o ile o nim wiedzieć można, gdyż wobec cywilizowanego świata nigdy się nie odbywa: skoro kto umrze, układają go na ławie pod oknem, i schodzą się wtedy do chaty ludzie, a najwięcej młodzieży z całej wsi. Ci nie smucą się, lecz owszem weselą i potąd różne wyprawiają figle, aż niebosz¬czyka strącą z ławy”.

Nie jest to jedyny dowód na swawolne zachowanie góralskiej młodzieży. Na Jordan, na przykład, „jak ksiądz poświęci wodę, parobki ‘drelają’ dziewki do wody. Parobcy chwytają dziewki i mołodyce i zanurzają je w ten przerębel do wody, czasem aż po pas. A wodę, którą ksiądz poświęci, biorą w konewki i niosą do domu. Tu piją tę wodę po trochu, pokropią nią chałupę, a resztę schowają we flaszkę lub w koneweczce (dwugarncowej lub mniejszej)”.

Młodzi żartują również w adwencie: „Zejdą się do jednej chałupy z kilku (6–10) chałup kobiety i przychodzą po zachodzie prząść razem w jednej izbie dużej, świecąc u ubogich szczypami; u bogatych są i lampy. Przyjdą tam i parobcy, a czasem i skrzypek, któremu za granie sprzędą także kądziel. I wtedy gadają różne powieści i śpiewają, a niekiedy i tańcują, aż do godziny 11–12 w nocy. Przy czym [mają miejsce] różne zabawy, Nabiorą czasem kłaków i położą kupki ich po dwie (takie pajki, niby parobka i dziewkę), jedne obok drugich na przypiecku i zapalają je, z tego, gdy na siebie popioły poupadają, wróżąc o połączeniu się dwojga kochanków. Parobcy robią różne zbytki, plącząc dziewkom nitki, chowając wrzeciona, zapalając kawałki przędziwa itp”.

Ładowanie...

Indeksy